- To o czym chciałeś ze mną porozmawiać?- zapytał Remus gdy już siedzieli w salonie.
- Chodzi o to, że... - Teddy nie dokończył bo do pokoju wpadła Tonks. Dosłownie wpadła bo potknęła się o próg.
- Cześć i czołem ponownie - powiedziała Nimfadora wstając z podłogi. - Syriusz powiedział, że was tu znajdę.
- A powiedział może, że chcemy porozmawiać - zapytał Ted.
- Przeszkadzam wam? - na to pytanie Tonks przestała się uśmiechać.
- Nie, właściwie to lepiej. Wolałbym porozmawiać z wami razem - przyznał Ted.
- To super - Nimfadora usiadła na oparciu fotela Remusa. - To teraz mów mamie co ci leży na sercu.
- Chodzi o to, że....
Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - powiedziała Nimfadora.
Do pokoju weszłą Lily.
- Babcia chce żebyście przyszli na kolację.
- Teraz? A nie możemy przyjść za chwilę? - zapytał Teddy.
- Nie - odpowiedziała dziewczynka.
- Dobra, chodzimy - stwierdziła Tonks. Kiedy Potterówna wyszła powiedziała do syna.- Później porozmawiamy, dobrze?
- Okej.
- Molly, co od nas chciałaś? - zapytała Dora wchodząc do salonu.
- Bardzo się cieszę, że mamy gości, ale chciałbym wiedzieć jak się tu znaleźliście.
- Dzieci poszedł do gabinetu wujka Harry'ego i znalazły tam jakaś klepsydrę - pospieszyła z wyjaśnieniami Victoria. - Nie mam pojęcia co to mogło być.
- Może to był zmieniacz czasu - podsunęła pomysł Hermiona.
- Może, ale zmieniacze zostały zniszczone na długo przed naszym urodzeniem - powiedziała Weasley. - Jeszcze za czasów waszej nauki w szkole.
- Wujek Harry kiedyś mówił, że to on razem z przyjaciółmi je zniszczył - wtrącił się Ted.
Hermiona otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale pani Weasley jej przerwała.
- Dobrze, już dobrze, możecie kontynuować - poprosiła pani Weasley.
- Klepsydra zaczęła się kręcić i rozbłysło światło. I nagle znaleźliśmy sie tutaj - powiedział Teddy. - Znaczy w waszym roku.
- Wiecie jak wrócić? - zapytała Tonks.
- Nic mi nie przychodzi do głowy - powiedziała Victoria.
- Mnie również - dodał Edward.
- Ciociu Hermiono, a ty wiesz, jak mamy wrócić? - zwróciła się Lily do Granger.
- Niestety nie - odparła dziewczyna.
- Dziwne - powiedziała Rose. - Pierwszy raz słyszę, żebyś czegoś nie wiedziała.
Wszyscy w kuchni zaśmiali się, a Hermiona spłonęła rumieńcem.
- Późno się zrobiło - ogłosiła Molly. - Dzieci, idźcie już spać.
Zewsząd rozległy się protesty. Pani Weasley ciężko westchnęła i rozejrzała się po smutnych buziach wnuków i zbuntowanych twarzach dzieci.
- Jeśli pójdziecie spać teraz, to jutro zrobię czekoladę.
Protesty od razu ucichły i dzieci ruszyły do swoich pokoi, a za nimi pani Weasley.
- Kto chce herbaty? - zapytała Tonks, podnosząc się z krzesła. Na jej pomysł większość zareagowała z aprobatą. - Pójdę zrobić.
- Pomogę pani - zaoferowała Victoria i zniknęły kuchni.
Po jakiś czasie do salonu wróciła Molly oraz wybranki obojga Lupinów. Wyglądało na to, ze Tonks i Victoria bardzo dobrze się dogadywały. W momencie gdy tace z kubkami z herbatą znalazły się na stole, rozległy sie wrzaski pani Black.
- Ciekawe kogo niesie o tak później porze? - zdziwił się Artur.
Remus poszedł do holu i po chwili wrócił razem z Albusem Dumbledorem.
- Witajcie - przywitał się dyrektor.
- Co pana tu sprowadza? - zapytał Bill.
- Alastor powiedział, żebym przyszedł jak najszybciej - Albus rozejrzał się po pokoju i zauważył Teda oraz Victorię. - Kim jesteście, jeśli wolno mi spytać?
- To, dyrektorze, jest Victoria i Ted - powiedział Artur. - Przybyli z przyszłości.
- Z przyszłości, powiadasz - dyrektor zamilkł na chwilę. - Wiecie jak macie wrócić do swoich czasów?
- Nie, profesorze - odpowiedział Teddy.
- Jutro zwołamy zebranie Zakonu i spróbujemy wam pomóc. Wybaczcie, ale teraz muszę wracać do szkoły.
Dobranoc.
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Nimfadora kręciła się w łóżku. Poprawiła poduszkę, nakrywała i odkrywała się na zmianę. Wcześniej wypiła kubek gorącej czekolady. Nic nie pomogło. W końcu Tonks zrezygnowała z prób zaśnięcia. Założyła różowe, puchate kapcie i szlafrok, i wyszła ze swojego pokoju. Powędrowała korytarzem i zatrzymała się przed drzwiami. Przez szpary sączyło się swatało. Zapukała.
- Proszę - usłyszała i otworzyła drzwi.
Pokój był skromnie urządzony. Szafa, komoda, regał na książki, biurko i łóżko. Na podłodze znajdował się ciemny dywan. Pod oknem stało łóżko. Ściany były pomalowane na niebiesko. Mimo skromności, sypialnia miała swój urok.
- Tonks? - Remus podniósł głowę znad książki, którą czytał, siedząc w łóżku. - Stało się coś?
- Nie mogę spać - wyznała. Podeszła do mężczyzny i położyła się obok niego. Lupina wyraźnie krępowała jej bliskość. - Daj spokój, przecież nie gryzę.
- W przeciwieństwie do mnie - powiedział cierpko Remus.
Tonks spojrzała na niego z rezygnacją.
- Dobrze, że Teddy nie jest takim pesymistą, jak ty.
- Skąd wiesz? - zdziwił się mężczyzna.
- Victoria mówiła.
- Co ma Victoria do Teda? - zapytał Remus, głupiejąc coraz bardziej.
Nimfadora wzruszyła rękoma w geście załamania.
- Faceci na prawdę są tępi i ślepi - oznajmiła cierpiętniczym głosem.
Lupin spojrzał na nią nic nie rozumiejąc.
- Nie ważne. Czemu nie możesz spać?
- A jak myślisz?
- Ted - zgadł Remus.
- Dokładnie.
Przez chwilę milczeli, nie wiedząc co powiedzieć.
- Spotyka sie z Victorią - powiedział nagle Dora.
- Serio?
- Serio, serio. Chcesz wiedzieć co jeszcze powiedział mi Vicki? - zapytała Tonks, uśmiechając się.
- No, mów.
- Nie powiem ci - Nimfadora pokazała Lupinowi język.
- Tonks - powiedział Remus z udawanym oburzeniem.
- Bardziej się ucieszysz, jeśli jutro sie dowiesz - rzuciła na swoja obronę, Dora. - Mogę zostać?
- Jak nie będzie ci przeszkadzało światło, to możesz.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Victoria siedziała przy stole w kuchni i piła herbatę. Nieświadomie pogłaskała się po zaokrąglonym brzuchu. Uśmiechnęła się na myśl, że rośnie w niej nowe życie. Miała dopiero osiemnaście lat, ale na przyszłe macierzyństwo cieszyła się ogromnie. Było jej smutno z jednego powodu. Ted jeszcze z nia nie rozmawiał na temat dziecka. Nie była zła, co to to nie. Jej chłopak pierwszy raz widział swoich rodziców. Miał prawo sie nimi nacieszyć.
Nagle usłyszała kroki. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Teddy. Victoria wstała z miejsca i podeszła do zlewu. Młody Lupin podbiegł do niej i przytulił się do jej pleców.
- Przepraszam, skarbie - wyszeptał Victorii do ucha. - Powinienem był wcześniej z tobą porozmawiać. o nas i o naszym dziecku. Nie gniewaj się na mnie.
- Nie gniewam - Victoria odwróciła się do chłopaka i pocałował go. - A ty jesteś na mnie zły?
- Czemu miałbym być zły? - zdziwił sie Lupin.
- Nie prosiłeś się o dziecko w wieku dwudziestu lat.
- Kochanie, nie wiem czy wiesz, ale wiatropylna, to ty nie jesteś.
- Więc się cieszysz? - zapytała z nadzieją Vicki.
- Jak wariat - szepnął i złożył jej ustach delikatny pocałunek.
Ted zaczął przeszukiwać kieszenie. Wyjął małe pudełeczko i ukląkł przed swoja dziewczyną. W pudełku znajdował się skromny, ale śliczny pierścionek.
- Victorio Weasley, kocham cie nad życie i szaleje za tobą. Pragnę być z tobą do końca życia, na dobre i złe. Obiecuję dbać o ciebie i nasze dziecko - chłopak an chwile przerwał, by spojrzeć na swoja ukochaną. W oczach Victorii zalśniły łzy. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją zoną?
Vicki pokiwała głową. Teddy wsunął an jej palec pierścionek. Dziewczyna otarła łzy i przytuliła się do swojego narzeczowego.
- Kocham was - powiedział Lupin, całując Victorię w czoło.
- A my ciebie - głos dziewczyny drżał od wzruszenia.
piątek, 30 października 2015
piątek, 23 października 2015
Podróż w czasie cz.2
- Kim jesteście? - warknął człowiek, siedzący najbliżej. Był to mężczyzna. Jego twarz pokrywały liczne blizny, miał zaledwie połowę nosa i ciemne włosy. Tam, gdzie człowiek powinien mieć prawe oko, mężczyzna miał szklaną imitacje gałki ocznej. Jedną nogę miał drewniana.
Nikt się nie odezwał.
- Pytałem, kim jesteście?!
Ted rozejrzał się po kuchni. Przy stolę siedziało wiele znanych mu osób. Byli na przykład Weasleye, Kingsley, jego rodzice, Hagrid... Zaraz! Jego rodzice?! Jak to możliwe? Przecież oni nie żyją. Ale oni naprawdę siedzieli przed nim. Nimfadora i Remus Lupinowie. Wyglądali dokładnie tak samo na zdjęciach, które pokazywała mu babcia Andromeda. Ale oni nie żyli. Tak samo jak człowiek, który mierzył w niego różdżką - Alastor Moody i siedzący niedaleko Syriusz Black.
- Przepraszam - zaczął Teddy. - Ale czy mogę wiedzieć który jest rok?
Prawie wszyscy zgromadzeni spojrzeli na niego jak na wariata. Wyjątkiem była Victoria razem z dziećmi.
- Nie wiecie który jest rok? - zapytał ktoś od strony stołu. Teddy spojrzał w tamta stronę i zobaczył, że właścicielem głosu jest jego ociec. "Opanowany jak w opowieściach babci" pomyślał chłopak.
- Niestety. Mógłbym się dowiedzieć który mamy? Jak tylko się dowiem który rok mamy i gdzie jesteśmy od razu wyjaśnię kim jesteśmy.
- Jest 29 lipiec 1995 rok. Znajdujemy się na Grimmauld Placce 12 - tym razem odpowiedziała jego matka. "Faktycznie nosiła różowe włosy. Tak jak mówiła babcia."
- Mam rozumieć, że trwa właśnie zebranie Zakonu Feniksa?- zapytał młody Lupin.
- Skąd to wiesz? - wykrzyknął Szalonooki.
- Mam świadomość, że to co powiem będzie dla was szokiem.
- Mówże chłopcze - zniecierpliwił sie Alastor.
- Jesteśmy z przyszłości.
Członkowie Zakonu spojrzeli, jak przewidywał Ted, na nich w stanie głębokiego szoku.
- Udowodnijcie, że przybywacie z przyszłości - padło polecenie od strony stołu.
- Pod drzwiami właśnie podsłuchują zebranie Fred, George, Ronald i Ginny Weasleyowie oraz Hermiona Granger. Bliźniaki niedawno zdali na prawo telepotacyjne i teraz teleportują się z kuchni do pokoju i na odwrót. A pani, pani Weasley, myśli czy nie nanieść na drzwi zaklęcia wyciszającego.
- Ma racje - odezwała się zdziwiona Molly. - Od kilku dni o tym myślę.
- Teraz może się przedstawicie - zaproponował Remus.
Ted przełknął ślinę i nie odezwał się. Victoria widząc to odezwała sie pierwsza.
- Ja nazywam się Victoria Weasley.
- Weasley? - zapytał Artur.
- A kim dla nas jesteś, skarbie? - zapytała jego żona.
- Wnuczką. A ty jesteś moim ojcem - zwróciła się do Billa.
- Naprawdę? Ale czemu jesteś blondynką? Nie powinnaś być ruda? Przefarbowałaś się? - dopytywał się Bill.
- Nie - odpowiedziała dziewczyna ze śmiechem swojemu ojcu. - Włosy odziedziczyłam po mamie.
- A kto jest twoja matka, jeśli wolno spytać? - zapytał Artur wnuczkę.
- Fleur Weasley z domu Delacour - gdy tylko to powiedziała, Bill zrobił się cały czerwony.
Victoria zaśmiała się.
- Też tak mam.
- No dobrze - powiedziała Molly. - A te dzieci to czyje?
Victoria wskazała na Hugo i Rose.
- Hugo i Rose Weasley. Dzieci Rona i Hermiony Weasley.
- Hermiony? - zapytała zdziwiona Molly.
- No tak. Co w tym, dziwnego? - Victoria lekko sie zmieszała.
- Nic, po prostu oni cały czas sie kłócą - powiedział Artur.
- A może wpuścimy tutaj dzieciaki - zaproponowała Tonks.
- Czemu nie - mówiąc to Molly podeszłą do drzwi, otworzyła i wyszła z kuchni. Po chwili wróciła prowadząc swoje dzieci i Grangerównę.
- Stało sie coś? - zapytała Ginny.
- Tak. Usiądźcie. To są nasi goście z przyszłości - pani Weasley wskazała na swoje wnuki i Teda.
- Naprawdę? - Hermiona wyraźnie była podekscytowana.
- Oczywiście - pani Weasley zwróciła sie do Rose. - Rose, kochanieńka, możesz im powiedzieć kogo jesteś córeczką?
- Dobrze, babciu - na te słowa w oczach Molly zaszkliły sie łzy.
- Jaka ona słodka - powiedziała wzruszona Molly.
- Jestem córką Ronalda ... - Ron spojrzał ze zdziwieniem na dziewczynkę. - i Hermiony Weasley - dokończyła z uśmiechem.
Hermiona i Ron zaczerwienili sie po czubki uszu i wyraźnie starali nie patrzeć sobie w oczy.
- A ta trójeczka to czyja? - zapytał Syriusz.
- To nasze małe Potterki.
- A mama? - zapytała Ginny dziwnie spięta.
- Ty, mamusiu - powiedziała Lily i usiadła Ginny na kolanach.
- James Syriusz - przedstawił się najstarszy Potter.
- Lily Luna - powiedziała dziewczynka.
- A ty? - zapytał Syriusz Ala.
- Nie spodoba się panu.
- Oj, daj spokój. co może mi się nie spodobać w imionach syna mojego chrześniaka? - zapytał Syriusz.
- Dobra, sam pan chciał. Albus...
- Bardzo ładnie - stwierdził Black.
- Severus - dokończył Potter.
- CO?!?!?! - Syriusz zerwał sie na równe nogi. - Masz imię po tym śmierciożercy?! Jak Harry mógł się na to zgodzić?
- Tak się składa, że to był pomysł taty.
- Ale...
- Syriuszu uspokój się. Harry na pewno miał jakiś ważny powód by dać tak synowi na imię - powiedział Remus. - No dobrze. A kim ty jesteś? - zwrócił się do Teda Remus.
- Nie ważne.
- Czemu? - dopytywała sie Tonks.
- Bo mojego ojca to zaskoczy.
- Tylko dlatego?
- A twój ojciec tu jest? - zapytała Remus jednocześnie z Nimfadorą.
- Tak i matka też jest.
- Czyli? Powiesz kogo synem jesteś?
- Remusa i Nimfadory Lupin - oświadczył Ted.
W kuchni zapadłą głucha cisza. Remus zbladł, a Tonks wręcz przeciwnie - zaczerwieniła się jak piwonia. Pierwszy odezwał się Syriusz.
- Widzisz Remusie, zawsze ci mówiłem, że będziesz miał rodzinę.
Teddy spojrzał na swoich rodziców i wyszedł z kuchni. Tonks oprzytomniała i wybiegła za synem z kuchni. Teddy siedział siedział na schodach prowadzących na górę.
- Zająłeś moje miejsce - powiedziała Nimfadora. Ted spojrzał na nią zdziwiony.
- Lubię tu siedzieć jak jestem smutna - Tonks usiadła obok syna.
- Ja również.
- Czyli - zaczęła Tonks, nie wiedząc co powiedzieć. - Jesteś moim synem?
- Dokładnie - odpowiedział Ted, a Tonks roześmiała się. - Co cię bawi?
- To, że musiałeś się dziwnie czuć jak ja z Remusem pytaliśmy sie o twoich rodziców - powiedziała ze śmiechem Nimfadora.
- Moi rodzice pytają sie o moich rodziców - Ted również się zaśmiał. - Takie masło maślane.
- Kolor kolorowy.
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Remus wyszedł z kuchni zaraz po Tonks. W głowie kołatała mu jedna myśl. "Mam żonę i syna." Od strony schodów usłyszał śmiech Tonks. Zatrzymał się i ukrył przed zakrętem w stronę schodów.
- To, że musiałeś się dziwnie czuć jak ja z Remusem pytaliśmy się o twoich rodziców - usłyszał głos Nimfadory.
- Moi rodzice pytają się o moich rodziców - powiedział chłopak. - Takie masło maślane.
- Kolor kolorowy.
Przez chwilę milczeli, ale po chwili chłopak zapytał.
- Tata nie wyglądał na zadowolonego gdy dowiedział się, że ma syna. Dlaczego?
Remus usłyszał westchnienie Nimfadory.
- Posłuchaj, znam Remusa zaledwie od miesiąca, ale już zdążyłam zauważyć, że to skończony idiota. Uważa, że jak jest wilkołakiem to lepiej by było dla wszystkich jakby nie żył. Że nie zasługuje na szczęście i nie jest wart miłości. Jak zapytałam się go czemu nie ma żony powiedział, że jest stary, biedny i niebezpieczny. Ma niskie poczucie własnej wartości. Remus powiedział, że nigdy nawet nie śmiał marzyć o rodzinie, żonie, dzieciach... Na pewno bardzo się zdziwił gdy cię zobaczył.
- Tak myślisz? - zapytał z powątpiewaniem JEGO syn. "Jak to dziwnie brzmi." Remus znów usłyszał jak Tonks wzdycha.
- Nie mogłeś odziedziczyć po mnie optymizmu? - zapytała z wyrzutem. - Jesteś jak Remus - wieczny pesymista.
- No nie przesadzaj.
Remus wyszedł ze swojego ukrycia i podszedł do Tonks i syna.
- Można się dosiąść?
- Jasne - powiedziała Tonks i przesunęła się w stronę ściany.
Remus usiadł i teraz siedzieli w trójkę z Teddym po środku. Żadne z nich nie wiedziało jak zacząć rozmowę.
- Może opowiesz coś o sobie? - zaproponował Remus.
- Nazywam się Edward Remus Lupin. Mam dwadzieścia lat. Wychowywała mnie babcia Andromeda i wujek Harry...
- Dlaczego wychowywała cię moja mama i Harry? - przerwała mu Tonks.
- Bo wy nie żyjecie - gdy tylko to powiedział Tonks krzyknęła i zakryła usta dłonią.
- Jak to... - Tonks nie zdążyła dokończyć, bo jej krzyk obudził panią Black.
Remus i Ted zerwali się z miejsca i pobiegli w stronę obrazu. Zaczęli bezskutecznie ciągnąć za zasłony. Tonks chciała im pomóc, ale potknęła się o własne nogi i przewróciła stojak na parasole.
- WILKOŁAKI, SZLAMY, MĘTY, SZUMOWINY!!!!!!!
Remusowi i Teddy'emu udało się zasłonić portret i pomogli wstać Tonks. Nimfadora zaczerwienia się i otrzepała swoje ciuchy z brudu.
- Tak mi wstyd. Co ty sobie teraz o mnie pomyślisz? - zwróciła się do Teda.
Chłopak uśmiechnął się do niej i powiedział.
- Że jesteś taka jak mówiła babcia i wujek. A teraz wracamy na schody.
- Ale ja nie lubię siedzieć na schodach - zaprotestował Remus.
- A to czemu? Bo wilka można złapać?
- zaśmiała się Tonks.
- Bardzo śmieszne, naprawdę bardzo.
- Ja również tak uważam - powiedział Ted.
- Długo macie zamiar zamiar się ze mnie śmiać? - zapytał Remus siadając na schodach
- Nie, już damy ci spokój - odpowiedział Teddy.
- Mów za siebie - sprzeciwiła sie Tonks. - Ja mam zamiar go trochę pomęczyć.
- Może później. Na czym to ja skończyłem? - Ted zamyślił sie na chwilę.- Aha, już wiem. To tak, kiedy ukończyłem Hogwart wyprowadziłem się od babci. Kiedyś mieszkałem z babcią w jej starym domu, a teraz mieszkam w waszym domu, tym niedaleko lasu. Zawsze jem obiady albo u babci, albo u Potterów. Ja sam nie umiem gotować. Przyznawać się, po kim jestem beztalenciem kulinarnym? - zwrócił się do rodziców.
- Po matce - powiedział Remus. - Ja dobrze gotuję.
W tym momencie z kuchni wyszedł Szalonooki.
- Ja rozumiem, że chcecie pogadać, ale teraz trwa zebranie - warknął i pokuśtykał z powrotem do kuchni.
- Dobra, później porozmawiamy, teraz chodźmy na zebranie - powiedział Remus.
Gdy weszli do kuchni zobaczyli Molly kłócąca się ze swoimi dziećmi.
- Mowy nie ma! Nie zostaniecie na zebraniu! - krzyczała Molly. Jej dzieci przekrzykiwały się jeden przez drugiego.
- Dość! Fred, Georg, Ronald, Ginny, Hermiona, Victoria, Hugo, Rose, Lily, James, Albus wychodzicie w tej chwili! - wrzasnęła Molly. - Remusie, Tonks, wy zdecydujcie czy wasz syn może zostać czy nie.
- Ja mogę popilnować dzieci w czasie zebrania - zaproponował Ted.
- Jaki grzeczny - Molly uśmiechnęła sie do młodego Lupina. - Jak masz na imię?
- Ted.
- Dobrze a teraz wyjdźcie dzieci.
- Ale babciu ja jestem głodna - powiedziała Lily.
- Idźcie do salonu, a ja wam zaraz przyniosę obiad.
- Ale Molly, teraz trwa zebranie - zauważył Moddy.
- Co z tego? Ja dzieci głodzić nie będę.
Po chwili dzieci i wnuki Weasleyów siedzieli w salonie.
- Macie może jakieś gry planszowe? - zapytała Victoria.
- A co? Chcesz grać w scrabble? - zapytał z kpiną Fred.
- To tylko taki pomysł.
- Głodna jestem - powiedziała Lily.
- Już to mówiłaś - zauważył Ron.
- Jesteś niemiły.
- No i? -warknął Ron.
Lily podbiegła do Ginny i wtuliła się w nią.
- Mamusiu, wujek Ron jest dla mnie nie miły - powiedział płaczliwym tonem. Ginny pogłaskała córkę po włosach i zwróciła sie do brata.
- Ron, nie strasz mi córki.
- Ona tak specjalnie robi! - wykrzyknął.
- Tak czyli jak? - zdenerwowała sie Ginny.
W tym momencie Lily rozpłakała się i wybiegła z salonu, Victoria za nią.
- Co się stało? - zapytała Ginny Teda.
- Lily boi sie krzyków. Zawsze tak reaguje na ktoś krzyczy.
Ginny wybiegła z pokoju i zobaczyła Victorię przytulającą Lily. Weasleyówna kucnęła obok córki.
- Może ja pójdę - powiedziała Victoria i wróciła do salonu.
- Czemu płaczesz? - zapytała Ginny.
- Nie lubię jak ktoś krzyczy. Boje się - powiedziała Lily ze łzami w oczach. - Czemu nie ma tu taty?
- Jest u swojego wujostwa.
- Ale przyjedzie, prawda? - Lily spojrzała na Ginny z nadzieją w oczach.
- Ma przyjechać za kilka dni. Teraz planują jak go tu przetransportować. Dlaczego boisz się krzyków?
Lily pociągnęła noskiem i powiedziała płaczliwym głosem.
- Był taki okres kiedy ty i tata cały czas na siebie krzyczeliście. Nie było jednego cichego dnia. Planowaliście się rozstać.
Ginny pogłaskała dziewczynkę po włosach.
- Chodź, babcia zapewne już zdążyła przynieść obiad.
Faktycznie, na stole w salonie stały przed każdym ciepłe posiłki. Lily podbiegła do Teda i usiadła mu na kolanach.
- Mogę tu siedzieć? - zapytała Lilka z proszącą minką.
- Możesz, możesz, ale sama będziesz jeść.
Przez chwile wszyscy milczeli rozkoszując sie obiadem. Pierwszy odezwał sie Fred.
- Ron, Ginny, macice przechlapane.
- Czemu?
- Bo mama była bardzo zła jak dowiedziała się, że przez waszą dwójkę jej wnuczka płakała.
Rodzeństwo zgodnie jęknęło. Nagle na dole zrobiło się zamieszanie. Wszyscy zeszli po schodach. Członkowie Zakonu własnie wychodzili.
- Obiad smakował? - zapytała Molly Lilkę.
- Bardzo, babciu- dziewczynka podeszła do kobiety i przytuliła ją. A mogę coś słodkiego? Zjadłam cały obiad.
- Dobrze, ale mało.
W kuchni siedzieli tylko Syriusz i Remus.
- Tonks poszła po jakieś ciuchy i powiedzieć swoim rodzicom, że śpi tutaj - powiedział Lupin.
- Możemy porozmawiać? - zapytał Teddy.
- Jasne, chodź do salonu.
Nikt się nie odezwał.
- Pytałem, kim jesteście?!
Ted rozejrzał się po kuchni. Przy stolę siedziało wiele znanych mu osób. Byli na przykład Weasleye, Kingsley, jego rodzice, Hagrid... Zaraz! Jego rodzice?! Jak to możliwe? Przecież oni nie żyją. Ale oni naprawdę siedzieli przed nim. Nimfadora i Remus Lupinowie. Wyglądali dokładnie tak samo na zdjęciach, które pokazywała mu babcia Andromeda. Ale oni nie żyli. Tak samo jak człowiek, który mierzył w niego różdżką - Alastor Moody i siedzący niedaleko Syriusz Black.
- Przepraszam - zaczął Teddy. - Ale czy mogę wiedzieć który jest rok?
Prawie wszyscy zgromadzeni spojrzeli na niego jak na wariata. Wyjątkiem była Victoria razem z dziećmi.
- Nie wiecie który jest rok? - zapytał ktoś od strony stołu. Teddy spojrzał w tamta stronę i zobaczył, że właścicielem głosu jest jego ociec. "Opanowany jak w opowieściach babci" pomyślał chłopak.
- Niestety. Mógłbym się dowiedzieć który mamy? Jak tylko się dowiem który rok mamy i gdzie jesteśmy od razu wyjaśnię kim jesteśmy.
- Jest 29 lipiec 1995 rok. Znajdujemy się na Grimmauld Placce 12 - tym razem odpowiedziała jego matka. "Faktycznie nosiła różowe włosy. Tak jak mówiła babcia."
- Mam rozumieć, że trwa właśnie zebranie Zakonu Feniksa?- zapytał młody Lupin.
- Skąd to wiesz? - wykrzyknął Szalonooki.
- Mam świadomość, że to co powiem będzie dla was szokiem.
- Mówże chłopcze - zniecierpliwił sie Alastor.
- Jesteśmy z przyszłości.
Członkowie Zakonu spojrzeli, jak przewidywał Ted, na nich w stanie głębokiego szoku.
- Udowodnijcie, że przybywacie z przyszłości - padło polecenie od strony stołu.
- Pod drzwiami właśnie podsłuchują zebranie Fred, George, Ronald i Ginny Weasleyowie oraz Hermiona Granger. Bliźniaki niedawno zdali na prawo telepotacyjne i teraz teleportują się z kuchni do pokoju i na odwrót. A pani, pani Weasley, myśli czy nie nanieść na drzwi zaklęcia wyciszającego.
- Ma racje - odezwała się zdziwiona Molly. - Od kilku dni o tym myślę.
- Teraz może się przedstawicie - zaproponował Remus.
Ted przełknął ślinę i nie odezwał się. Victoria widząc to odezwała sie pierwsza.
- Ja nazywam się Victoria Weasley.
- Weasley? - zapytał Artur.
- A kim dla nas jesteś, skarbie? - zapytała jego żona.
- Wnuczką. A ty jesteś moim ojcem - zwróciła się do Billa.
- Naprawdę? Ale czemu jesteś blondynką? Nie powinnaś być ruda? Przefarbowałaś się? - dopytywał się Bill.
- Nie - odpowiedziała dziewczyna ze śmiechem swojemu ojcu. - Włosy odziedziczyłam po mamie.
- A kto jest twoja matka, jeśli wolno spytać? - zapytał Artur wnuczkę.
- Fleur Weasley z domu Delacour - gdy tylko to powiedziała, Bill zrobił się cały czerwony.
Victoria zaśmiała się.
- Też tak mam.
- No dobrze - powiedziała Molly. - A te dzieci to czyje?
Victoria wskazała na Hugo i Rose.
- Hugo i Rose Weasley. Dzieci Rona i Hermiony Weasley.
- Hermiony? - zapytała zdziwiona Molly.
- No tak. Co w tym, dziwnego? - Victoria lekko sie zmieszała.
- Nic, po prostu oni cały czas sie kłócą - powiedział Artur.
- A może wpuścimy tutaj dzieciaki - zaproponowała Tonks.
- Czemu nie - mówiąc to Molly podeszłą do drzwi, otworzyła i wyszła z kuchni. Po chwili wróciła prowadząc swoje dzieci i Grangerównę.
- Stało sie coś? - zapytała Ginny.
- Tak. Usiądźcie. To są nasi goście z przyszłości - pani Weasley wskazała na swoje wnuki i Teda.
- Naprawdę? - Hermiona wyraźnie była podekscytowana.
- Oczywiście - pani Weasley zwróciła sie do Rose. - Rose, kochanieńka, możesz im powiedzieć kogo jesteś córeczką?
- Dobrze, babciu - na te słowa w oczach Molly zaszkliły sie łzy.
- Jaka ona słodka - powiedziała wzruszona Molly.
- Jestem córką Ronalda ... - Ron spojrzał ze zdziwieniem na dziewczynkę. - i Hermiony Weasley - dokończyła z uśmiechem.
Hermiona i Ron zaczerwienili sie po czubki uszu i wyraźnie starali nie patrzeć sobie w oczy.
- A ta trójeczka to czyja? - zapytał Syriusz.
- To nasze małe Potterki.
- A mama? - zapytała Ginny dziwnie spięta.
- Ty, mamusiu - powiedziała Lily i usiadła Ginny na kolanach.
- James Syriusz - przedstawił się najstarszy Potter.
- Lily Luna - powiedziała dziewczynka.
- A ty? - zapytał Syriusz Ala.
- Nie spodoba się panu.
- Oj, daj spokój. co może mi się nie spodobać w imionach syna mojego chrześniaka? - zapytał Syriusz.
- Dobra, sam pan chciał. Albus...
- Bardzo ładnie - stwierdził Black.
- Severus - dokończył Potter.
- CO?!?!?! - Syriusz zerwał sie na równe nogi. - Masz imię po tym śmierciożercy?! Jak Harry mógł się na to zgodzić?
- Tak się składa, że to był pomysł taty.
- Ale...
- Syriuszu uspokój się. Harry na pewno miał jakiś ważny powód by dać tak synowi na imię - powiedział Remus. - No dobrze. A kim ty jesteś? - zwrócił się do Teda Remus.
- Nie ważne.
- Czemu? - dopytywała sie Tonks.
- Bo mojego ojca to zaskoczy.
- Tylko dlatego?
- A twój ojciec tu jest? - zapytała Remus jednocześnie z Nimfadorą.
- Tak i matka też jest.
- Czyli? Powiesz kogo synem jesteś?
- Remusa i Nimfadory Lupin - oświadczył Ted.
W kuchni zapadłą głucha cisza. Remus zbladł, a Tonks wręcz przeciwnie - zaczerwieniła się jak piwonia. Pierwszy odezwał się Syriusz.
- Widzisz Remusie, zawsze ci mówiłem, że będziesz miał rodzinę.
Teddy spojrzał na swoich rodziców i wyszedł z kuchni. Tonks oprzytomniała i wybiegła za synem z kuchni. Teddy siedział siedział na schodach prowadzących na górę.
- Zająłeś moje miejsce - powiedziała Nimfadora. Ted spojrzał na nią zdziwiony.
- Lubię tu siedzieć jak jestem smutna - Tonks usiadła obok syna.
- Ja również.
- Czyli - zaczęła Tonks, nie wiedząc co powiedzieć. - Jesteś moim synem?
- Dokładnie - odpowiedział Ted, a Tonks roześmiała się. - Co cię bawi?
- To, że musiałeś się dziwnie czuć jak ja z Remusem pytaliśmy sie o twoich rodziców - powiedziała ze śmiechem Nimfadora.
- Moi rodzice pytają sie o moich rodziców - Ted również się zaśmiał. - Takie masło maślane.
- Kolor kolorowy.
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Remus wyszedł z kuchni zaraz po Tonks. W głowie kołatała mu jedna myśl. "Mam żonę i syna." Od strony schodów usłyszał śmiech Tonks. Zatrzymał się i ukrył przed zakrętem w stronę schodów.
- To, że musiałeś się dziwnie czuć jak ja z Remusem pytaliśmy się o twoich rodziców - usłyszał głos Nimfadory.
- Moi rodzice pytają się o moich rodziców - powiedział chłopak. - Takie masło maślane.
- Kolor kolorowy.
Przez chwilę milczeli, ale po chwili chłopak zapytał.
- Tata nie wyglądał na zadowolonego gdy dowiedział się, że ma syna. Dlaczego?
Remus usłyszał westchnienie Nimfadory.
- Posłuchaj, znam Remusa zaledwie od miesiąca, ale już zdążyłam zauważyć, że to skończony idiota. Uważa, że jak jest wilkołakiem to lepiej by było dla wszystkich jakby nie żył. Że nie zasługuje na szczęście i nie jest wart miłości. Jak zapytałam się go czemu nie ma żony powiedział, że jest stary, biedny i niebezpieczny. Ma niskie poczucie własnej wartości. Remus powiedział, że nigdy nawet nie śmiał marzyć o rodzinie, żonie, dzieciach... Na pewno bardzo się zdziwił gdy cię zobaczył.
- Tak myślisz? - zapytał z powątpiewaniem JEGO syn. "Jak to dziwnie brzmi." Remus znów usłyszał jak Tonks wzdycha.
- Nie mogłeś odziedziczyć po mnie optymizmu? - zapytała z wyrzutem. - Jesteś jak Remus - wieczny pesymista.
- No nie przesadzaj.
Remus wyszedł ze swojego ukrycia i podszedł do Tonks i syna.
- Można się dosiąść?
- Jasne - powiedziała Tonks i przesunęła się w stronę ściany.
Remus usiadł i teraz siedzieli w trójkę z Teddym po środku. Żadne z nich nie wiedziało jak zacząć rozmowę.
- Może opowiesz coś o sobie? - zaproponował Remus.
- Nazywam się Edward Remus Lupin. Mam dwadzieścia lat. Wychowywała mnie babcia Andromeda i wujek Harry...
- Dlaczego wychowywała cię moja mama i Harry? - przerwała mu Tonks.
- Bo wy nie żyjecie - gdy tylko to powiedział Tonks krzyknęła i zakryła usta dłonią.
- Jak to... - Tonks nie zdążyła dokończyć, bo jej krzyk obudził panią Black.
Remus i Ted zerwali się z miejsca i pobiegli w stronę obrazu. Zaczęli bezskutecznie ciągnąć za zasłony. Tonks chciała im pomóc, ale potknęła się o własne nogi i przewróciła stojak na parasole.
- WILKOŁAKI, SZLAMY, MĘTY, SZUMOWINY!!!!!!!
Remusowi i Teddy'emu udało się zasłonić portret i pomogli wstać Tonks. Nimfadora zaczerwienia się i otrzepała swoje ciuchy z brudu.
- Tak mi wstyd. Co ty sobie teraz o mnie pomyślisz? - zwróciła się do Teda.
Chłopak uśmiechnął się do niej i powiedział.
- Że jesteś taka jak mówiła babcia i wujek. A teraz wracamy na schody.
- Ale ja nie lubię siedzieć na schodach - zaprotestował Remus.
- A to czemu? Bo wilka można złapać?
- zaśmiała się Tonks.
- Bardzo śmieszne, naprawdę bardzo.
- Ja również tak uważam - powiedział Ted.
- Długo macie zamiar zamiar się ze mnie śmiać? - zapytał Remus siadając na schodach
- Nie, już damy ci spokój - odpowiedział Teddy.
- Mów za siebie - sprzeciwiła sie Tonks. - Ja mam zamiar go trochę pomęczyć.
- Może później. Na czym to ja skończyłem? - Ted zamyślił sie na chwilę.- Aha, już wiem. To tak, kiedy ukończyłem Hogwart wyprowadziłem się od babci. Kiedyś mieszkałem z babcią w jej starym domu, a teraz mieszkam w waszym domu, tym niedaleko lasu. Zawsze jem obiady albo u babci, albo u Potterów. Ja sam nie umiem gotować. Przyznawać się, po kim jestem beztalenciem kulinarnym? - zwrócił się do rodziców.
- Po matce - powiedział Remus. - Ja dobrze gotuję.
W tym momencie z kuchni wyszedł Szalonooki.
- Ja rozumiem, że chcecie pogadać, ale teraz trwa zebranie - warknął i pokuśtykał z powrotem do kuchni.
- Dobra, później porozmawiamy, teraz chodźmy na zebranie - powiedział Remus.
Gdy weszli do kuchni zobaczyli Molly kłócąca się ze swoimi dziećmi.
- Mowy nie ma! Nie zostaniecie na zebraniu! - krzyczała Molly. Jej dzieci przekrzykiwały się jeden przez drugiego.
- Dość! Fred, Georg, Ronald, Ginny, Hermiona, Victoria, Hugo, Rose, Lily, James, Albus wychodzicie w tej chwili! - wrzasnęła Molly. - Remusie, Tonks, wy zdecydujcie czy wasz syn może zostać czy nie.
- Ja mogę popilnować dzieci w czasie zebrania - zaproponował Ted.
- Jaki grzeczny - Molly uśmiechnęła sie do młodego Lupina. - Jak masz na imię?
- Ted.
- Dobrze a teraz wyjdźcie dzieci.
- Ale babciu ja jestem głodna - powiedziała Lily.
- Idźcie do salonu, a ja wam zaraz przyniosę obiad.
- Ale Molly, teraz trwa zebranie - zauważył Moddy.
- Co z tego? Ja dzieci głodzić nie będę.
Po chwili dzieci i wnuki Weasleyów siedzieli w salonie.
- Macie może jakieś gry planszowe? - zapytała Victoria.
- A co? Chcesz grać w scrabble? - zapytał z kpiną Fred.
- To tylko taki pomysł.
- Głodna jestem - powiedziała Lily.
- Już to mówiłaś - zauważył Ron.
- Jesteś niemiły.
- No i? -warknął Ron.
Lily podbiegła do Ginny i wtuliła się w nią.
- Mamusiu, wujek Ron jest dla mnie nie miły - powiedział płaczliwym tonem. Ginny pogłaskała córkę po włosach i zwróciła sie do brata.
- Ron, nie strasz mi córki.
- Ona tak specjalnie robi! - wykrzyknął.
- Tak czyli jak? - zdenerwowała sie Ginny.
W tym momencie Lily rozpłakała się i wybiegła z salonu, Victoria za nią.
- Co się stało? - zapytała Ginny Teda.
- Lily boi sie krzyków. Zawsze tak reaguje na ktoś krzyczy.
Ginny wybiegła z pokoju i zobaczyła Victorię przytulającą Lily. Weasleyówna kucnęła obok córki.
- Może ja pójdę - powiedziała Victoria i wróciła do salonu.
- Czemu płaczesz? - zapytała Ginny.
- Nie lubię jak ktoś krzyczy. Boje się - powiedziała Lily ze łzami w oczach. - Czemu nie ma tu taty?
- Jest u swojego wujostwa.
- Ale przyjedzie, prawda? - Lily spojrzała na Ginny z nadzieją w oczach.
- Ma przyjechać za kilka dni. Teraz planują jak go tu przetransportować. Dlaczego boisz się krzyków?
Lily pociągnęła noskiem i powiedziała płaczliwym głosem.
- Był taki okres kiedy ty i tata cały czas na siebie krzyczeliście. Nie było jednego cichego dnia. Planowaliście się rozstać.
Ginny pogłaskała dziewczynkę po włosach.
- Chodź, babcia zapewne już zdążyła przynieść obiad.
Faktycznie, na stole w salonie stały przed każdym ciepłe posiłki. Lily podbiegła do Teda i usiadła mu na kolanach.
- Mogę tu siedzieć? - zapytała Lilka z proszącą minką.
- Możesz, możesz, ale sama będziesz jeść.
Przez chwile wszyscy milczeli rozkoszując sie obiadem. Pierwszy odezwał sie Fred.
- Ron, Ginny, macice przechlapane.
- Czemu?
- Bo mama była bardzo zła jak dowiedziała się, że przez waszą dwójkę jej wnuczka płakała.
Rodzeństwo zgodnie jęknęło. Nagle na dole zrobiło się zamieszanie. Wszyscy zeszli po schodach. Członkowie Zakonu własnie wychodzili.
- Obiad smakował? - zapytała Molly Lilkę.
- Bardzo, babciu- dziewczynka podeszła do kobiety i przytuliła ją. A mogę coś słodkiego? Zjadłam cały obiad.
- Dobrze, ale mało.
W kuchni siedzieli tylko Syriusz i Remus.
- Tonks poszła po jakieś ciuchy i powiedzieć swoim rodzicom, że śpi tutaj - powiedział Lupin.
- Możemy porozmawiać? - zapytał Teddy.
- Jasne, chodź do salonu.
piątek, 9 października 2015
Podróż w czasie cz.1
Harry i Ginewra Potterowie oraz Ronald i Hermiona Weasleyowie stali w salonie Grimmauld Place 12. Przed nimi stał Teddy Lupin, a na kanapie siedziały pociechy Potterów i Weasleyów.
- Pamiętaj Teddy, że dzieci mają być w łóżkach najpóźniej o dwudziestej drugiej. Nie wiem o której wrócimy. Idziemy na bal charytatywny do Ministerstwa - powiedział Harry.
- I pilnuj, by nikt nie wysadził domu w powietrze, spalił, zalał wodą i Merlin wie co jeszcze - wtrąciła się Ginny.
- I niech Rose nie czyta do późna książek pod kocem - odezwała się Hermiona.
- Mamo! - krzyknęła oburzona Rose.
Nagle z kominka wyszła piękna, wysoka blondynka o dużych niebieskich oczach - Victoria Weasley. Dziewczyna podeszła do Teda i pocałowała go w policzek.
- Cześć wszystkim! Przyszłam pomóc Teddy'emu w opiece nad tą piątką urwisów - powiedziała Victoria. - Mogę zostać, prawda?
- Oczywiście - powiedział Harry - Pod warunkiem, że będziecie grzeczni - Potter spojrzał na nich znacząco, jakby chciał powiedzieć "Ja wiem o wszystkim".
Ted odchrząknął, a Victoria spłonęła rumieńcem
- Tato nie myślisz, że Ted i Victoria spalą nasz dom, prawda? - spytała Lily.
- Nie o to mi chodziło - powiedział pan Potter.
- To o co?
Harry spojrzał na Ginny szukając u niej pomocy. Ginny spojrzała na męża wzrokiem mówiącym "Naważyłeś piwa to sam je wypij". Harry westchnął i spojrzał na córkę.
- Jak będziesz starsza to Ci powiem.
- Ale...
- Żadnego ale. Musimy już iść.
Dorośli wyszli w pośpiechu, a Teddy zwrócił się do dzieci.
- Co chcecie robić?
Dzieci zaczęły się przekrzykiwać jeden przez drugiego.
- Cisza, spokój.Może pobawicie sie w chowanego? - zaproponowała Victoria.
Pociechy spojrzały po sobie i James wykrzyknął:
- Ja szukam! Liczę do dziesięciu! - wszyscy pobiegli na górę, a po chwili słychać było Jamesa liczącego.
Teddy odwrócił sie do Victorii.
- Chcesz coś do picia?
Victoria kiwnęła głową i poszła za Teddym do kuchni. Chłopak przepuścił ją w drzwiach i odsunął dla niej krzesło przy stole. Weasleyówna zaczęła wyłamywać sobie palce.
- Vicki, wszystko w porządku? - Ted spojrzał zmartwiony na swoja dziewczynę.
- Skąd wiesz, że coś się stało? - zapytała Weasley z lękiem.
- Kiedy się denerwujesz to wyłamujesz sobie palce - Lupin usiadł obok Victorii i zaczął głaskać jej drobną dłoń. - No to czym się martwi moja ślicznotka?
- Niczym ważnym. Znaczy ważnym. Nawet bardzo. Ale... Chodzi o to, że... Znaczy się...
- Uspokój się. Później mi powiesz. Teraz lepiej mi powiedz co chcesz robić w piątek.
Dziewczyna spojrzała zdziwiona na Teddy'ego i zmarszczyła nos.
- A co jest w piątek?
Lupin zaśmiał się i pocałował Vicki w nosek.
- Nasza czwarta rocznica.
- Faktycznie, zapomniałam. Ostatnio nie mam do niczego głowy, bo...
- Bo?
- Ted? - Victoria spojrzała chłopakowi w oczy. - Zależy ci na mnie?
- Słucham? - Lupin uśmiechnął się i pogłaskał dziewczynę po policzku. - Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza.
- A zastanawiałeś się kiedyś nad naszym związkiem na poważnie?
- Oczywiście. Właściwie to... - Ted zarumienił się i odwrócił wzrok. - To planowałem oświadczyć ci się w piątek.
- Ted, spójrz na mnie - poprosiła Victoria. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i powiedziała. - Jestem w ciąży.
Uśmiech Teddy'ego lekko zbladł, a chłopak przestał głaskać policzek dziewczyny.
- Co? - zapytał niewyraźnie. - Który tydzień?
- Siódmy, koniec drugiego miesiąca.
- Vicki, posłuchaj...
Nagle do kuchni wpadła piątka dzieci. James podszedł do Teda.
- Teddy, zobacz co znaleźliśmy w gabinecie taty- chłopak wyciągnął ku Lupinowi łańcuszek, z którego końca zwisała maleńka, błyszcząca klepsydra. - Wiesz, co to jest?
- Nie wiem, ale odnieście to tak gdzie to znaleźliście.
- Ale...
- Teraz.
- Niech ci będzie- James spojrzał z niechęcią na Teda.
Nagle klepsydra zaczęła sie obracać wszystko zrobiło się niewyraźne, a pomieszczenie zaczęło się obracać. Błysnęło i kuchnia zatrzymała się.
Jednak coś się zmieniło.
Przy stole siedziała garstka ludzi z różdżkami wymierzonymi prosto w nich.
- Pamiętaj Teddy, że dzieci mają być w łóżkach najpóźniej o dwudziestej drugiej. Nie wiem o której wrócimy. Idziemy na bal charytatywny do Ministerstwa - powiedział Harry.
- I pilnuj, by nikt nie wysadził domu w powietrze, spalił, zalał wodą i Merlin wie co jeszcze - wtrąciła się Ginny.
- I niech Rose nie czyta do późna książek pod kocem - odezwała się Hermiona.
- Mamo! - krzyknęła oburzona Rose.
Nagle z kominka wyszła piękna, wysoka blondynka o dużych niebieskich oczach - Victoria Weasley. Dziewczyna podeszła do Teda i pocałowała go w policzek.
- Cześć wszystkim! Przyszłam pomóc Teddy'emu w opiece nad tą piątką urwisów - powiedziała Victoria. - Mogę zostać, prawda?
- Oczywiście - powiedział Harry - Pod warunkiem, że będziecie grzeczni - Potter spojrzał na nich znacząco, jakby chciał powiedzieć "Ja wiem o wszystkim".
Ted odchrząknął, a Victoria spłonęła rumieńcem
- Tato nie myślisz, że Ted i Victoria spalą nasz dom, prawda? - spytała Lily.
- Nie o to mi chodziło - powiedział pan Potter.
- To o co?
Harry spojrzał na Ginny szukając u niej pomocy. Ginny spojrzała na męża wzrokiem mówiącym "Naważyłeś piwa to sam je wypij". Harry westchnął i spojrzał na córkę.
- Jak będziesz starsza to Ci powiem.
- Ale...
- Żadnego ale. Musimy już iść.
Dorośli wyszli w pośpiechu, a Teddy zwrócił się do dzieci.
- Co chcecie robić?
Dzieci zaczęły się przekrzykiwać jeden przez drugiego.
- Cisza, spokój.Może pobawicie sie w chowanego? - zaproponowała Victoria.
Pociechy spojrzały po sobie i James wykrzyknął:
- Ja szukam! Liczę do dziesięciu! - wszyscy pobiegli na górę, a po chwili słychać było Jamesa liczącego.
Teddy odwrócił sie do Victorii.
- Chcesz coś do picia?
Victoria kiwnęła głową i poszła za Teddym do kuchni. Chłopak przepuścił ją w drzwiach i odsunął dla niej krzesło przy stole. Weasleyówna zaczęła wyłamywać sobie palce.
- Vicki, wszystko w porządku? - Ted spojrzał zmartwiony na swoja dziewczynę.
- Skąd wiesz, że coś się stało? - zapytała Weasley z lękiem.
- Kiedy się denerwujesz to wyłamujesz sobie palce - Lupin usiadł obok Victorii i zaczął głaskać jej drobną dłoń. - No to czym się martwi moja ślicznotka?
- Niczym ważnym. Znaczy ważnym. Nawet bardzo. Ale... Chodzi o to, że... Znaczy się...
- Uspokój się. Później mi powiesz. Teraz lepiej mi powiedz co chcesz robić w piątek.
Dziewczyna spojrzała zdziwiona na Teddy'ego i zmarszczyła nos.
- A co jest w piątek?
Lupin zaśmiał się i pocałował Vicki w nosek.
- Nasza czwarta rocznica.
- Faktycznie, zapomniałam. Ostatnio nie mam do niczego głowy, bo...
- Bo?
- Ted? - Victoria spojrzała chłopakowi w oczy. - Zależy ci na mnie?
- Słucham? - Lupin uśmiechnął się i pogłaskał dziewczynę po policzku. - Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza.
- A zastanawiałeś się kiedyś nad naszym związkiem na poważnie?
- Oczywiście. Właściwie to... - Ted zarumienił się i odwrócił wzrok. - To planowałem oświadczyć ci się w piątek.
- Ted, spójrz na mnie - poprosiła Victoria. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i powiedziała. - Jestem w ciąży.
Uśmiech Teddy'ego lekko zbladł, a chłopak przestał głaskać policzek dziewczyny.
- Co? - zapytał niewyraźnie. - Który tydzień?
- Siódmy, koniec drugiego miesiąca.
- Vicki, posłuchaj...
Nagle do kuchni wpadła piątka dzieci. James podszedł do Teda.
- Teddy, zobacz co znaleźliśmy w gabinecie taty- chłopak wyciągnął ku Lupinowi łańcuszek, z którego końca zwisała maleńka, błyszcząca klepsydra. - Wiesz, co to jest?
- Nie wiem, ale odnieście to tak gdzie to znaleźliście.
- Ale...
- Teraz.
- Niech ci będzie- James spojrzał z niechęcią na Teda.
Nagle klepsydra zaczęła sie obracać wszystko zrobiło się niewyraźne, a pomieszczenie zaczęło się obracać. Błysnęło i kuchnia zatrzymała się.
Jednak coś się zmieniło.
Przy stole siedziała garstka ludzi z różdżkami wymierzonymi prosto w nich.
piątek, 2 października 2015
Rozdział 7
Rozdział z dedykacją dla Słodkiej Wariatki, która pomogła napisać mi ten rozdział. Jeszcze raz wielkie dzięki.
Dwa dni po tym, jak Remus ją pocieszał, Nimfadora cały czas czuła na sobie jego wzrok. Na posiłkach, lekcjach, przerwach i szlabanie. Dosłownie zawsze i wszędzie. Gdy szła na szlaban podbiegła do niej Patrycja. - Idziemy do toalety - oznajmiła i pociągnęła Tonks do łazienki Jęczącej Marty. - O co chodzi? - zapytała Nimfadora. - O Blacka - odpowiedziała Meadows. - Ktoś go widział niedaleko stąd. Tonks wpatrywała się w przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami. Syriusz w pobliżu Hogwartu? Przecież po ucieczce powinien się chować, a nie kręcić wokół szkoły, gdzie aż roi się od tych potwornych dementorów! - Jak widział? Kto? - dopytywała się Tonks. - Jakąś mugolka. - To mugole wiedzą kim jest Syriusz? - zdziwiła się Nimfadora. Nie wyobrażała sobie, by Ministerstwo Magii dopuściło do tego, żeby mugole dowiedzieli się, co (rzekomo) naprawdę zrobił Syriusz. Chyba Knotowi nie zależała na złapaniu Blacka aż tak bardzo, żeby zdradzić istnienie świata magicznego. - Myślą, że jest mordercą, ale nie znają szczegółów – wyjaśniła Patrycja. - A ty skąd to wiesz? - Przecież mam telewizor - przypomniała Patrycja tonem, który sugerował, że jest to najoczywistsza oczywistość. - No tak, zapomniałam. - A właśnie, Tonks, słuchaj bo... - Cholera, szlaban! - Nimfadora wybiegła z łazienki i pędem poleciała do gabinetu Remusa. Wpadła do sali spóźniona o kwadrans. Ze zdziwieniem zauważyła, że nie było tam ławek ani krzeseł. Wyraźnie zniecierpliwiony Remus stał przy swoim biurku. - Znowu się spóźniłaś - powiedział z wyrzutem. - Wiem, ale Patrycja mnie zatrzymała. - Dobrze, nieważne. Musimy iść do Dumbledore'a. - Dlaczego? - Żeby wyjść ze szkoły, musisz mieć pozwolenie dyrektora. Zostaw torbę i idziemy.
Wyszli z sali, a Remus zabezpieczył drzwi zaklęciem, tak na wszelki wypadek. Na korytarzu nie było żywej duszy. Martwej zresztą też, bo Tonks nie dostrzegła żadnego z hogwarckich duchów. - Dalej nie rozumiem czemu mamy iść do Dumbledore'a. Przecież nigdzie się nie wybieram. - A ślub twoich rodziców? - Ostatnio zapomniałam się ciebie zapytać. Kim jest Kristin Goodall? - Nikim ważnym - powiedział Remus, odwracając wzrok. - Ale nie byłeś zadowolony, kiedy mama o niej wspomniała - drążyła temat dziewczyna. - Musisz być taka ciekawska? - warknął rozdrażniony Remus. - Jak się komuś wygadasz, to poczujesz się lepiej - zacytowała jego słowa z pierwszego dnia roku szkolnego. - Sam tak mówiłeś. - To się tyczyło ciebie. - Dlaczego? - Bo ty wyraźnie sobie nie radzisz. - A ty sobie niby radzisz świetnie? - Ja już przywykłem. - Jesteś strasznym pesymistą, Remusie - Tonks rozejrzała się po korytarzu i zmarszczyła brwi. - To nie jest droga do gabinetu dyrektora. - Wiem, bo do dyrektora idę ja. Ty idziesz gdzie indziej. - Gdzie? - zdziwiła się Nimfadora. Lupin uparcie milczał. - Remusie, gdzie idziemy? - spytała Tonks poddenerwowanym tonem. Dalej żadnej reakcji ze strony mężczyzny. - Remus! Mów żesz! - zdenerwowała się dziewczyna. - Idziemy do Skrzydła Szpitalnego. - Gdzie?! Ja nigdzie nie idę! - Nimfadora odwróciła się by uciec, ale Remus zręcznie chwycił ją w tali i przerzucił sobie przez ramię. - Lupin, ja cię zabiję! - warknęła Tonks, bijąc go po plecach. - Uważaj do kogo mówisz – ostrzegł ją Remus z udawaną surowością w głosie. - Bądź tak dobra i nie bij mnie. - A postawisz mnie? - Nie, bo uciekniesz. Tonks jęknęła i położyła głowę na remusowych plecach. - To dla twojego dobra - powiedział Lupin. - Jeśli pani Pomfrey powie, że nic ci nie jest, to odpuszczę. - I nie będziesz się mnie pytać co się stało w zeszłym roku. - Nie będę, obiecuję - powiedział, a Tonks odetchnęła z ulgą. - Ale pielęgniarka musi powiedzieć, że nic si nie jest. Umowa stoi? - Stoi. - Cudownie. Jesteśmy na miejscu - Lupin postawił Nimfadorę przed drzwiami Skrzydła. - Pani Pomfrey cię zbada, ja pójdę do dyrektora i później cię odbiorę. - Okey - powiedziała i Remus otworzył drzwi. Sala Skrzydła Szpitalnego była wysokim, przestronnym pomieszczeniem. Dwie ściany zajmowały wysokie oka, a wpadające przez nie światło rozświetlało całe sale. Pod oknami stały łóżka dla pacjentów, a przy pierwszym z nich ustawiono wagę. Szkolna pielęgniarka, pani Pomfrey, krzątała się po sali i przynosiła jakieś rzeczy. - To wy. Nareszcie – stwierdziła, gdy zauważyła Remusa i Tonks. - Mieliście być dwadzieścia minut temu. - Wiem, ale panna Tonks spóźniła się na szlaban – wyjaśnił Remus. - Idę do Albusa, będę za pół godziny. Zostawił uczennicę z pani Pomfrey i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego. Na samym początku Poppy nakazała Tonks powrót do naturalnego wyglądu i cofnęła wszystkie zaklęcia maskujące, które rzuciła na siebie dziewczyna. - Nawet nie wiesz, jak się wystraszyłam, gdy profesor Lupin powiedział, że się o ciebie martwi – powiedziała do Tonks pielęgniarka. - Już myślałam, że znów coś sobie próbowałaś zrobić. Stań na wadze - Nimfadora wykonała jej polecenie, a Poppy momentalnie zbladła. - Czterdzieści kilogramów! Dziecko, czy ty nic nie jesz?! Przez następny kwadrans Pomfrey badała ją i marudziła jak dziewczyna źle wygląda. Zmierzyła jej wzrost, obwód w pasie, talii oraz biuście. Z każdym kolejnym pomiarem pani Pomfrey coraz bardziej załamywała ręce nas stanem Nimfadory.Nie mogła zrozumieć, jak taka mądra dziewczyna mogła doprowadzić się do takiego stanu. Po półgodzinnej nieobecności do sali wszedł Remus, - Wróciłem - oznajmił. - Jak pacjentka? - Okropnie – odpowiedziała Poppy. - Przepisałam jej eliksiry wzmacniające, na apetyt i na uzupełnienie witamin w organizmie. Ma je zażywać dwa razy dziennie, rano i wieczorem. - Oczywiście, ale teraz nam wybacz, musimy już iść – powiedział Remus. - Idźcie, idźcie. Panno Tonks, proszę przyjść na kontrolę za dwa tygodnie. - Dobrze - Tonks wstała z łóżka i ruszyła w stronę drzwi.
Mniej więcej w połowie drogi nagle zatrzymała się w pół kroku. Poczuła ucisk w głowie, a pole widzenia zaczęło jej się dramatycznie zmniejszać. Po chwili widziała już ciemność. Wyciągnęła rękę przed siebie, próbując zlokalizować Remusa, który musiał stać gdzieś obok. Zrobiła ostatni krok i… usłyszała krzyk nauczyciela i szkolnej pielęgniarki, a potem poczuła, jak łapią ją silne, męskie ramiona. Z trudem uniosła powieki, które zdawały się ważyć tonę. Wzrok nadal miała rozmyty, ale rozpoznała przerażoną minę pochylającego się nad nią Remusa. Po chwili ciemność przysłoniła jego obraz i Tonks znowu odpłynęła. Remus spojrzał na osłupiałą Poppy Pomfrey z niemym błaganiem o pomoc. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby kobieta zemdlała mu w ramionach. W innych okolicznościach mógłby sobie z tego pożartować, ale w tym momencie sytuacja była zbyt poważna. Poppy w końcu opamiętała się i podbiegła, żeby pomóc nieprzytomnej uczennicy. Przyłożyła palce do żyły szyjnej Tonks, szukając z pulsu. Odetchnęła z ulgą, gdy wyczuła miarowe bicie serca. - Remusie, nie poradzę sobie z tym - przyznała. - Musisz zabrać ją do Munga. - Ale jak? Przecież są zabezpieczenia antyteleportacyjne, a przenosić ją teraz za mury zamku… - Mam w gabinecie kominek. Skorzystaj z proszku Fiuu. Ja poinformuję o wszystkim dyrektora i rodziców Nimfadory. Remus nie zamierzał się z nią sprzeczać. Wyczarował latające nosze, na których ułożył Tonks. Dwie minuty później byli już szpitalu imienia świętego Munga.
Dwa dni po tym, jak Remus ją pocieszał, Nimfadora cały czas czuła na sobie jego wzrok. Na posiłkach, lekcjach, przerwach i szlabanie. Dosłownie zawsze i wszędzie. Gdy szła na szlaban podbiegła do niej Patrycja. - Idziemy do toalety - oznajmiła i pociągnęła Tonks do łazienki Jęczącej Marty. - O co chodzi? - zapytała Nimfadora. - O Blacka - odpowiedziała Meadows. - Ktoś go widział niedaleko stąd. Tonks wpatrywała się w przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami. Syriusz w pobliżu Hogwartu? Przecież po ucieczce powinien się chować, a nie kręcić wokół szkoły, gdzie aż roi się od tych potwornych dementorów! - Jak widział? Kto? - dopytywała się Tonks. - Jakąś mugolka. - To mugole wiedzą kim jest Syriusz? - zdziwiła się Nimfadora. Nie wyobrażała sobie, by Ministerstwo Magii dopuściło do tego, żeby mugole dowiedzieli się, co (rzekomo) naprawdę zrobił Syriusz. Chyba Knotowi nie zależała na złapaniu Blacka aż tak bardzo, żeby zdradzić istnienie świata magicznego. - Myślą, że jest mordercą, ale nie znają szczegółów – wyjaśniła Patrycja. - A ty skąd to wiesz? - Przecież mam telewizor - przypomniała Patrycja tonem, który sugerował, że jest to najoczywistsza oczywistość. - No tak, zapomniałam. - A właśnie, Tonks, słuchaj bo... - Cholera, szlaban! - Nimfadora wybiegła z łazienki i pędem poleciała do gabinetu Remusa. Wpadła do sali spóźniona o kwadrans. Ze zdziwieniem zauważyła, że nie było tam ławek ani krzeseł. Wyraźnie zniecierpliwiony Remus stał przy swoim biurku. - Znowu się spóźniłaś - powiedział z wyrzutem. - Wiem, ale Patrycja mnie zatrzymała. - Dobrze, nieważne. Musimy iść do Dumbledore'a. - Dlaczego? - Żeby wyjść ze szkoły, musisz mieć pozwolenie dyrektora. Zostaw torbę i idziemy.
Wyszli z sali, a Remus zabezpieczył drzwi zaklęciem, tak na wszelki wypadek. Na korytarzu nie było żywej duszy. Martwej zresztą też, bo Tonks nie dostrzegła żadnego z hogwarckich duchów. - Dalej nie rozumiem czemu mamy iść do Dumbledore'a. Przecież nigdzie się nie wybieram. - A ślub twoich rodziców? - Ostatnio zapomniałam się ciebie zapytać. Kim jest Kristin Goodall? - Nikim ważnym - powiedział Remus, odwracając wzrok. - Ale nie byłeś zadowolony, kiedy mama o niej wspomniała - drążyła temat dziewczyna. - Musisz być taka ciekawska? - warknął rozdrażniony Remus. - Jak się komuś wygadasz, to poczujesz się lepiej - zacytowała jego słowa z pierwszego dnia roku szkolnego. - Sam tak mówiłeś. - To się tyczyło ciebie. - Dlaczego? - Bo ty wyraźnie sobie nie radzisz. - A ty sobie niby radzisz świetnie? - Ja już przywykłem. - Jesteś strasznym pesymistą, Remusie - Tonks rozejrzała się po korytarzu i zmarszczyła brwi. - To nie jest droga do gabinetu dyrektora. - Wiem, bo do dyrektora idę ja. Ty idziesz gdzie indziej. - Gdzie? - zdziwiła się Nimfadora. Lupin uparcie milczał. - Remusie, gdzie idziemy? - spytała Tonks poddenerwowanym tonem. Dalej żadnej reakcji ze strony mężczyzny. - Remus! Mów żesz! - zdenerwowała się dziewczyna. - Idziemy do Skrzydła Szpitalnego. - Gdzie?! Ja nigdzie nie idę! - Nimfadora odwróciła się by uciec, ale Remus zręcznie chwycił ją w tali i przerzucił sobie przez ramię. - Lupin, ja cię zabiję! - warknęła Tonks, bijąc go po plecach. - Uważaj do kogo mówisz – ostrzegł ją Remus z udawaną surowością w głosie. - Bądź tak dobra i nie bij mnie. - A postawisz mnie? - Nie, bo uciekniesz. Tonks jęknęła i położyła głowę na remusowych plecach. - To dla twojego dobra - powiedział Lupin. - Jeśli pani Pomfrey powie, że nic ci nie jest, to odpuszczę. - I nie będziesz się mnie pytać co się stało w zeszłym roku. - Nie będę, obiecuję - powiedział, a Tonks odetchnęła z ulgą. - Ale pielęgniarka musi powiedzieć, że nic si nie jest. Umowa stoi? - Stoi. - Cudownie. Jesteśmy na miejscu - Lupin postawił Nimfadorę przed drzwiami Skrzydła. - Pani Pomfrey cię zbada, ja pójdę do dyrektora i później cię odbiorę. - Okey - powiedziała i Remus otworzył drzwi. Sala Skrzydła Szpitalnego była wysokim, przestronnym pomieszczeniem. Dwie ściany zajmowały wysokie oka, a wpadające przez nie światło rozświetlało całe sale. Pod oknami stały łóżka dla pacjentów, a przy pierwszym z nich ustawiono wagę. Szkolna pielęgniarka, pani Pomfrey, krzątała się po sali i przynosiła jakieś rzeczy. - To wy. Nareszcie – stwierdziła, gdy zauważyła Remusa i Tonks. - Mieliście być dwadzieścia minut temu. - Wiem, ale panna Tonks spóźniła się na szlaban – wyjaśnił Remus. - Idę do Albusa, będę za pół godziny. Zostawił uczennicę z pani Pomfrey i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego. Na samym początku Poppy nakazała Tonks powrót do naturalnego wyglądu i cofnęła wszystkie zaklęcia maskujące, które rzuciła na siebie dziewczyna. - Nawet nie wiesz, jak się wystraszyłam, gdy profesor Lupin powiedział, że się o ciebie martwi – powiedziała do Tonks pielęgniarka. - Już myślałam, że znów coś sobie próbowałaś zrobić. Stań na wadze - Nimfadora wykonała jej polecenie, a Poppy momentalnie zbladła. - Czterdzieści kilogramów! Dziecko, czy ty nic nie jesz?! Przez następny kwadrans Pomfrey badała ją i marudziła jak dziewczyna źle wygląda. Zmierzyła jej wzrost, obwód w pasie, talii oraz biuście. Z każdym kolejnym pomiarem pani Pomfrey coraz bardziej załamywała ręce nas stanem Nimfadory.Nie mogła zrozumieć, jak taka mądra dziewczyna mogła doprowadzić się do takiego stanu. Po półgodzinnej nieobecności do sali wszedł Remus, - Wróciłem - oznajmił. - Jak pacjentka? - Okropnie – odpowiedziała Poppy. - Przepisałam jej eliksiry wzmacniające, na apetyt i na uzupełnienie witamin w organizmie. Ma je zażywać dwa razy dziennie, rano i wieczorem. - Oczywiście, ale teraz nam wybacz, musimy już iść – powiedział Remus. - Idźcie, idźcie. Panno Tonks, proszę przyjść na kontrolę za dwa tygodnie. - Dobrze - Tonks wstała z łóżka i ruszyła w stronę drzwi.
Mniej więcej w połowie drogi nagle zatrzymała się w pół kroku. Poczuła ucisk w głowie, a pole widzenia zaczęło jej się dramatycznie zmniejszać. Po chwili widziała już ciemność. Wyciągnęła rękę przed siebie, próbując zlokalizować Remusa, który musiał stać gdzieś obok. Zrobiła ostatni krok i… usłyszała krzyk nauczyciela i szkolnej pielęgniarki, a potem poczuła, jak łapią ją silne, męskie ramiona. Z trudem uniosła powieki, które zdawały się ważyć tonę. Wzrok nadal miała rozmyty, ale rozpoznała przerażoną minę pochylającego się nad nią Remusa. Po chwili ciemność przysłoniła jego obraz i Tonks znowu odpłynęła. Remus spojrzał na osłupiałą Poppy Pomfrey z niemym błaganiem o pomoc. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby kobieta zemdlała mu w ramionach. W innych okolicznościach mógłby sobie z tego pożartować, ale w tym momencie sytuacja była zbyt poważna. Poppy w końcu opamiętała się i podbiegła, żeby pomóc nieprzytomnej uczennicy. Przyłożyła palce do żyły szyjnej Tonks, szukając z pulsu. Odetchnęła z ulgą, gdy wyczuła miarowe bicie serca. - Remusie, nie poradzę sobie z tym - przyznała. - Musisz zabrać ją do Munga. - Ale jak? Przecież są zabezpieczenia antyteleportacyjne, a przenosić ją teraz za mury zamku… - Mam w gabinecie kominek. Skorzystaj z proszku Fiuu. Ja poinformuję o wszystkim dyrektora i rodziców Nimfadory. Remus nie zamierzał się z nią sprzeczać. Wyczarował latające nosze, na których ułożył Tonks. Dwie minuty później byli już szpitalu imienia świętego Munga.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)